Смак жыцця
Вершы, апавяданні
Анішэўская Алена
wiersze polskie — польскія вершы
W galerii
W galerii sztuki
tłum niedzielny
przesuwa się między rzędami,
przy eksponatach napis srogi:
„Zabrania się dotykać rzeźb” (rękami).
I oto w sali widz niezwykły —
z ojcem dziewczynka niewidoma,
stają przed rzeźbą „Główka dziecka”
— ona zobaczyć chce — palcami.
Ojciec ukradkiem (zabronione!)
unosi ją by dotknąć mogła
czułymi rąk strunami —
poczem kształt zamienić w obraz,
i umieścić go pod powiekami
zamkniętymi jak bramy nieba.
Nadzieja
Trawką samotną
W gęstej murawie
Czasem z radością,
A czasem z żalem
Tkwię tak uparcie.
Wiatry mną chwieją,
Czekam na słońce
I mam nadzieję.
Lecz zanim słońce
Mroki rozproszy,
Może mi rosa
Wypłukać oczy.
Nocne ogrody
Ogrodem moich marzeń
Jest noc bezsenna.
W pokoju nie ma ścian,
Wychodzę na spotkanie zdarzeń.
Wiem, co pozostało za mną,
Nie wiem, co przede mną —
na przemian:
cisza, krzyk, niepewność.
.......................................
W nocnych ogrodach
kwitną moje kwiaty
srebrzone blaskiem księżyca.
Odczuwanie wiosny
Niewidomej poetce Krystynie K.
Ja nie widzę,
Ja czuję — na czoło i ręce
Siada promyk słońca
i przypieka placki rumieńców.
Ja słyszę —
Na drzewie
Wygłaskanym przeze mnie
Wróble wiosenne wiodą swary.
A propos — mówię:
Wróbel jest szary.
Co jest jeszcze szare?
Wiosna jest zielona.
Co jest jeszcze zielone?
Mówiła mi moja
niewidząca siostra,
że śniła kiedyś
kolorową wiosnę.
— Obok mnie kolorowa
nie przechodziła.
Może mi się kiedyś śniła?
— Nie pamiętam.
Czekać będę na nią do końca.
Każdego roku na jej przywitanie
Wystawiam twarz do słońca.
W świątyni
Na ikonie Rublowa
Smutny Święty
... Serce ściśnięte bólem
I duszę zbłąkaną
przed Nim otwieram
przekazuję swoje ziemskie troski
On nieziemski
prośby moje przyjmuje
I pośredniczy między mną
a łaską Boską
Ośmielam się spojrzeć
W twarz Świętego —
On, taki nieszczęśliwy ...
— Bądź dla nas obojga łaskaw
Boże nasz Wielki, Miłościwy
Znak czasu
Kiedy Święty Mikołaj
zaczął chodzić po prośbie
a Matka Boska podarła koszulę
na pieluszki
w Ziemi Wybranej przez Boga
budowano świątynie
wielkie jak góra Ararat.
(Był to znak czasu.)
Szukałam miejsca
żeby się pomodlić w skupieniu
daremnie, wszystko zajęte.
Poczekam, aż przyjdzie Chrystus
i przepędzi przekupniów
ze Świątyń Dumania.
Spotkanie po latach
Przy tobie na chwilę zapomnę,
Że lato minęło i jesień otwiera mi wrota,
Z dotyku twych rąk znów odgadnę,
Jak dawniej nieśmiałą pieszczotę.
Aleją jesienną pod wieczór,
Pójdziemy, jak kiedyś bywało,
Będziemy się sprawdzać ukradkiem
Co z dawnych lat w nas pozostało.
Twarze zmienione, krok ciężki
I myśli gdzieś błądzą w oddali.
Choć w sercu zatliły się iskry,
Płomienia nie zdołasz rozpalić.
Żółte echo…
Roześmiała się żółtym echem forsycja
W betonowym wąwozie Łazienkowskiej Trasy.
Kiedy mnie już nie będzie, niechaj ona
Krasuje się po wsze czasy.
Dla kogo ten śmiech wtedy?
Dla kogo ta żółtość radosna?
Jeżeli mnie już nie będzie,
Czyja to będzie wiosna...
Czy trawa będzie zielona?
Czy krople na liściach srebrzyste?
Czy będzie gdzieś jeszcze na Ziemi
Woda, powietrze czyste...
Czy gdzieś chociaż echem zielonym
Odezwie się moje istnienie,
Czy ktoś pośród moich przyjaciół
Poświęci mi chwilę wspomnienia?
Śmiej się forsycjo dowoli
Dopóki jeszcze do śmiechu,
Może i z ciebie zostanie
Tylko żółte echo.
Przemijanie
Minęło jeszcze jedno lato,
— sentymentalne rozważanie —
Na pocieszenie mi zostaje
takie kobiece rymowanie.
Upłynął dzień, zniknęła chwilka,
Więcej się nigdy nie powtórzy
I smutno mi, że coraz bliżej
Do końca ziemskiej mej podróży.
Letnich wieczorów i poranków
Daruj mi jeszcze trochę, Panie,
Mądrość natury jest zaklęta
W nieubłaganym przemijaniu.
Słuchanie ciszy
Czy chcesz posłuchać ze mną ciszy,
co srebrnym dzwonkiem w uszach dzwoni?
Nad miastem blady księżyc wisi,
po niebie chmura chmurę goni.
Dwanaście razy bim-bam dzwoni
nasz wysłużony zegar stary,
stoimy milcząc na balkonie
i taka cisza — nie do wiary!
Umilkło miasto, a za rogiem
czai się strach, a może złodziej?
Przez pustą już uliczną drogę
majestatycznie kot przechodzi.
Pytasz, co czuję mianowicie,
patrząc jak światło igra z cieniem
— światła i cienie? tak jak w życiu —
na przemian: radość i cierpienie.
Wspomnienie o Matce
Mamo, Nino,
wspominam często twe ładne imię
gdzieś z Gruzji rodem,
zmęczone ręce, smutek spojrzenia
i złą pogodę.
W twym trudnym życiu
dobrej pogody niewiele było.
Bogactwem twoim łan lnu kwitnący
i żyto się kłosiło.
Wdowieństwem długim życie naznaczył
los twój surowy.
Dzielnie broniłaś od wszelkich nieszczęść
cztery sieroce głowy.
A kiedy z ziemi zielonej odeszłaś
tam, dokąd wszystkim iść trzeba,
Wierzę głęboko, w tę noc majową
sam Bóg uchylił ci nieba.
Do męża
Dni coraz krótsze, szare, smutne,
zbutwiałe liście pod stopami,
nikt nie przyjeżdza do nas w gości,
widzisz mój drogi — znów my sami.
Ostatnie jabłka na jabłoni
proszą by o nich pamiętano,
może przejdziemy się polami,
gdzie oziminy już zasiano?
Czas już pożegnać Białowieżę,
pora powrócić do Warszawy.
Gdzieś w głębi serca mocno wierzę,
że zimę razem znów przetrwamy.
A kiedy słońce zbudzi ziemię
podwórze znów się zazieleni,
spytam — w twe tuląc się ramiona:
do Białowieży pojedziemy?
Znany mi z dawna błysk w twych oczach,
figlarny uśmiech, słowo — zgoda!
Wieczorem razem wysłuchamy
komunikatu, że pogoda...
Lecz cóż pogoda? Wszak to wiosna!
Słońce czy deszcz — wszystko miłe.
Oby tych wiosen w Białowieży
jeszcze się wiele nam zdarzyło.
październik 1996 r.
Pożegnanie poetki
Pamięci Agnieszki Osieckiej
Agnieszkę żegnał śnieg marcowy
jak kaprys wiosny.
Nagie i smutne stały drzewa
i prószył puch przedwiośnia.
Po ziemi lekkim krokiem szła
z bagażem rymów
zieloną wiosną, latem też,
jesienią, zimą.
Okularnicy za nią szli
chuchając w dłonie,
Małgośka lała gorzkie łzy,
że znów ktoś odszedł od niej.
A na jeziorach biała łódź
niby dziewczyna rzewna
kołysze się i w tył, i w przód,
kogoś drogiego żegna.
Swój wielki odtańczyła bal,
na którym każdy bywa.
Lecz, cóż — i z balu trzeba wyjść,
Kiedy już Charon wzywa.
Przyjaciół mnóstwo, gapiów też
i taki krzyk milczenia!
Każdy coś myślał i coś czuł —
do usłyszenia Agnieszko...
w piosenkach
do usłyszenia.
17.03.1997 r.